No proszę, ani się człowiek obejrzał a tu zza rogu wyskoczył nowy rok. A żeby było jak w przysłowiu: Z nowym rokiem, nowym krokiem - w dniu wczorajszym Nowy Człowiek po prostu wstał i poszedł :) Dumna mama pęka z dumy :) W moich oczach jest to wydarzenie porównywalne do pierwszego kroku człowieka na księżycu :)
Jeśli chodzi o książkę poniżej, to moja refleksja jest taka: i śmieszno i straszno...
Branża w niej opisana jest mi bliska, ale jestem pewna, że prawie każdy w życiu zawodowym (i nie tylko) spotkał taką Annę Wintour idącą niezmordowanie po trupach do celu. Nieważne czy za nią zostaną zgliszcza (a nawet jeśli - niewiele ją to obejdzie), liczy się tylko szczyt. Jedną z ciekawostek opisanych w książce, która mnie niewątpliwie zaskoczyła jest spotkanie Anny i Boba Marleya. "Zadurzyła się w sławnym, przystrojonym dredami, palącym marihuanę, czarnym rastafarianinie - pierwszej supergwieździe Trzeciego Świata. (...) Anna przychodziła na koncert co wieczór i stała za kulisami. (...) była nim zafascynowana. Co wieczór po koncercie wychodziła z zespołem na kolację, włóczyła się po mieście. Mówiła, że nie miała z nim romansu, ale to było jak objawienie i czuła, że doświadczyła czegoś mistycznego..." Kurcze - trudno mi sobie wyobrazić palącego marihuanę Marleya i wbitą w kostium od Diora, czy YSL, Wintour :)))